Chcialibyście bym zarabiała przez bloga? I czy ktoś mógłby mi powiedzieć czy was to kosztuję...?

sobota, 25 lipca 2015

Fanfick - Miłosc wykuta w ogniu wojny cz. 1 i 2


Oczywiście fanfick, czyli piszę jakby byli ludźmi :)


On- Młody wojownik, nie znający litości, miłości ani współczucia. Jest istną maszyną do zabijania. Wysportowany, silny, bezwzględny. Nie zawsze tak było- potrafił kochać, szanować i współczuć. Przed śmiercią swojej matki. Czy ta drobna osóbka, odmieni jego życie?

Ona- młoda wojowniczka, odważna, nieustraszona. Lecz jednak potrafi kochać, kocha wszystko co żyje, nienawidzi siebie za to, że potrafi zabijać, że to robi. Próbuje ocalić każde stworzenie. Ale czy potrafi ocalić skamieniałe serce przed rozkruszeniem?

Niewysoka, rudowłosa dziewczyna przemierzała korytarze miejsca, gdzie została wytrenowana. Przechodziła pewnie obok sali do ćwiczeń, do nauki władania broni, łucznictwa, obok stołówki. Skręciła w prawo ciemnym korytarzem trafiając do długiego rzędu drzwi prowadzących do sypialni. Otworzyłam odpowiednie kluczykiem trzymanym w tylnej kieszeni dopasowanych, czarnych spodni.
Weszłam do małego, podziemnego pomieszczenia. Nie ma tutaj okien, a światło jest żółte. Po prawo stoi podwójne łóżko przykryte czarno-różową pościelą. Na wprost była czarna kanapa z bladoróżowymi poduszkami. Po lewo było przejście do łazienki. Pokój nie był szczególnie ozdobiony. Szafa, elżanka, kilka zdjęć. Na półkach leżało kilka nie otworzonych książek, a pod łóżkiem schowany był różowy pamiętnik. Na łóżku leżał czarny laptop z wyklejonym różowym imieniem właścicielki. Dziewczyna podeszła do urządzenia w włączyła je, rzucając niebieskie światło ekranu na pomieszczenie. Pomimo iż grała twardą i niezależną dziewczynę  w środku była delikatna i wrażliwa. Pomimo jej historii.. Jej charakter nie przepadł. Jej osobowość nie umarła. Jest tylko schowana i czeka żeby się ujawnić. I jej właścicielka dobrze to wie.


Wysoki brunet kierował się do pokoju swojej nowej podopiecznej. Wiedział, że dziewczyna jest dobra ale musi być lepsza. Jak będzie lepsza to ma być jeszcze lepsza. Jego zadaniem jest wyszkolić ją na najsilniejszą i najlepszą zabójczynię. Równą mistrzom, czyli między innymi równą jemu. Dlatego wybrali właśnie jego. Bezwzględnego, silnego i odważnego mężczyznę, który nigdy nie zaznał prawdziwego, szczerego uczucia. Który nigdy nie zważa na uczucia innych. Czy to się zmieni? Ma nadzieję. Czy tego chce? Nawet nie jest świadomy jak bardzo. Czy dopuszcza to do głowy? Za żadne skarby. Zapukał pewnie do czarnych drzwi i nie czekając na odpowiedź wszedł do pomieszczenia. Rozejrzał się po pokoju swojej podopiecznej i czekał.
- Emm.. kim ty jesteś? - zapytała dziewczyna jak zobaczyła znad ekranu laptopa obcego faceta w swoim pokoju.
- Ja? - zastanowił się chwilę.- Cztery. Twój nowy trener, a Ty?- warknął z niechęcią.
- Brittany... jak widać, twoja nowa podopieczna.

BRITTANY

Mówiłam spokojnie przyglądając się Cztery...W sumie, nawet nie wiem czemu jego imię to liczba, ale ok..  Był kilka centymetrów wyższy ode mnie, miał ciemne, gęste włosy, cudowne czekoladowe oczy. Czarna koszulka przylegająca do ciała podkreślała jego wyrzeźbioną klatę, a krótki rękaw ukazywał mięśnie na rękach. Widać, iż był wysportowany, twardy i śmiały.
- Wstawaj, nie będziemy marnować czasu. - powiedział oschłym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.
- Daj mi się przebrać. - odpowiedziałam takim samym tonem, wzięłam z szafy czarne spodnie dresowe, ale przylegające do ciała, szafą bokserkę i czarno szare trampki krótkie. W łazience zmyłam lekki makijaż, pokryłam twarz samym kremem i związałam długie, rude, lekko zakręcone włosy w wysokiego, luźnego koka. Ubrałam się i wyszłam, psikając wcześniej malinowymi perfumami.
- Gotowa, możemy iść. - powiedziałam szybko i wyszliśmy. Cztery prowadził mnie przez długi korytarz, którego wcześniej nie znałam. Stanęliśmy przez wysokimi, dużymi, masywnymi, czarnymi drzwiami.
- To co tam jest, nie może wyjść poza ściany tego pomieszczenia. Nikomu nie możesz tego powiedzieć. Ani tego, że cię trenuje. Rozumiesz? - zapytał surowym tonem.
- Rozumiem, czego tu nie rozumieć? A dlaczego..- przerwał mi.
- Nie, nie powiem ci dlaczego. Teraz chodź ślamazaro. - gdy mnie tak nazwał, aż zabolało.. myślałam, że jest trochę inny.. Ale nie dałam po sobie nic poznać, chodź najchętniej uciekłabym stamtąd.
- Prowadź, bezmózgi idioto. - powiedziałam pewnie i weszłam przez otwarte już drzwi. To co tam było, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pokój był cały czarny, z kilkoma lampami na wysokim suficie. Podłoga była drewniana, wyłożona po części czarnym kauczukiem. Na ścianach wisiała wszelaka broń, od scyzoryków, po wielkie siekiery, od małych pistoletów po wielkie karabiny, ale wisiały też piękne łuki i cała kolekcja strzał. Od tych zwykłych, po strzelające ogniem. W rogu pokoju był dziwny pokój..
- Co tam jest? - spytałam po chwili wskazując pokój.
- Tam zmierzysz się ze swoimi lękami podczas symulacji. - zaniemówiłam..
-.. j-jak?
- Zobaczysz później. Teraz idziemy trenować. - złapał mnie za ramię, za mocno. Syknęłam z bólu i gwałtownie się wyrwałam.
- Co ty robisz?! Odbiło ci?! - krzyknęłam.
- Nie waż się podnosić na mnie głosu, bo pożałujesz. - zagroził.
- Tak, bardzo się ciebie boję. - zakpiłam, chodź w rzeczywistości jednak trochę się bałam. Spróbował zadać mi cios (karate) z zaskoczenia, lecz szybko zrobiłam unik, stanęłam za nim i skosiłam go od tyłu. Wszystko zrobiłam bardzo szybko i zwinnie, więc nie miał szans i upał. To teraz będę miała piekło.. pomyślałam. Szybko wstał i zarzucił mnie sobie jak worek przez ramię.
- Ej! Postaw! Zostaw mnie! - krzyczałam i waliłam go pięściami po plecach, bez skutku.
- Po moim zimnym trupie. - odpowiedział oschle.
- To się da załatwić. - powiedziałam pewnie i już się nie wyrywałam, i nie krzyczałam.

- Po co ty mnie chcesz.. trenować? - zapytałam już grzeczniej, po kilku minutach, nadal wisząc przez ramię. Nie wiem czemu, bo wyszliśmy tylnymi drzwiami pokoju za zewnątrz i mogłabym iść sama.. ale tu jest nawet wygodniej.
- Nie chcę - powiedział łagodniej niż wcześniej - muszę.
- Aha... a czemu?
- A co ty taka ciekawska? - warknął.
- Hmm.. chce wiedzieć co ma ze mną być.
- To się nie dowiesz. Przynajmniej nie teraz. - odpowiedział dając do zrozumienia że nie chce ciągnąć tematu. Westchnęłam.
- Możesz mnie postawić? - zapytałam - proszę?
- Nie wygodnie ci? - zaśmiał się.
- W sumie.. a nieś mnie. - uśmiechnęłam się. Czyli jednak potrafi być normalnym chłopakiem.. mam nadzieję.. pomyślałam i ułożyłam się wygodnie (jeżeli to w ogóle możliwe wisząc przez ramię) i czekałam cierpliwie.

- Ej.. no weź.. gdzie my idziemy? - marudziłam. Szliśmy już kilka godzin, znaczy.. ja nadal wisiałam i zaczynał mnie już boleć brzuch.
- Jesteśmy na miejscu. - postawił mnie, o dziwo delikatnie.
- No nareszcie.. - powiedziałam i wyprostowałam obolałe plecy i brzuch. Odwróciłam się i zauważyłam.. płot.
- Niosłeś mnie kilka godzin... do płotu?! - krzyknęłam.
- Po pierwsze, mówiłem, że masz nie podnosić głosu! - ryknął mi prosto w twarz.
- Phi! Po moim trupie! Nie będę się ciebie słuchać!
- To pożałujesz!
- Wiesz, jakoś się ciebie nie boję. - powiedziałam pewnie, w środku pękając ze strachu. - przejdź do punktu drugiego i się tak nie denerwuj, bo zmarszczek dostaniesz.- westchnął głęboko ze złości i kontynuował.
- Po drugie, musimy przejść przez ten płot i nie mam zamiaru cię tam przenosić. Tylko się pośpiesz, nie chcę spędzić całego dnia, czekając aż łaskawie postanowisz przejść.. - powiedział, na co prychnęłam. Chciałam mu pokazać, na co mnie stać, więc szybko wskoczyłam na wysoki płot i zaczęłam się wspinać. Po kilkunastu sekundach wylądowałam na ziemi po drugiej stronie i krzyknęłam.
- No! Już! Chodź, chyba że się boisz! - zaśmiałam się. Rozejrzałam się po okolicy. Był tu.. las. Wielki las.. Po chwili Cztery wylądował obok mnie.
- I.. nadal nie rozumiem, po co mnie tu przyprowadziłeś.
- Spróbuj nadążyć. - powiedział z cwaniackim uśmiechem i tajemniczym wzrokiem i .. zaczął biec. Więc szybko dołączyłam do niego i w mgnieniu oka go dogoniłam. Postanowiłam mu dopiec, więc spróbowałam go wyprzedzić, przyspieszając. Jednak nie dał się wyprzedzić, powtórzył moją czynność. Więc chcąc nie chcąc biegliśmy w równym tempie. Już kilka minut.

- Dokąd biegniemy? - zapytałam z lekką zadyszką. Biegliśmy już długi czas, mijając po drodze wiele przeszkód jak wysokie kamienie, lub korzenie.
- Zobaczysz. - powiedział z równie małą zadyszką.

Czułam piekący ból w nogach, ból w płucach.. biegliśmy bez przerwy od kilku godzin. Byłam głodna, zmęczona i spragniona. Nie patrzyłam już pod nogi, co było dużym błędem. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i z hukiem upadłam na mokrą ziemię.

CZTERY

Biegliśmy, biegliśmy i biegliśmy. Już dłuższy czas, ale nie przeszkadzało mi to. Bieganie mnie odprężało. Nie wiedzieć czemu, co chwilę sprawdzałem czy aby na pewno wredna ruda biegła obok. Miała dobrą kondycję, muszę przyznać. Biegliśmy dość szybko, a ona dorównywała mi tempa i nie zwalniała, wręcz przeciwnie, chciała mnie wyprzedzić. Nagle usłyszałem huk i zauważyłem brak rudej obok mnie. Stanąłem szybko i kucnąłem obok dziewczyny. Sprawdziłem oddech, nieregularny ale był. Niestety, była nieprzytomna.. A co jak jej coś się stało? To moja wina.. nie musiałem tak długo biec! .. chwila.. co ja robię?! Poczucie winy?! Czemu ja się tak martwię o tą wredną rudą?!
karciłem się w myślach. Wziąłem ją na ręce i szedłem w stronę podziemnego "domu". Ale ona jest lekka.. pomyślałem idąc z dziewczyną na rękach. Oddech jej się już unormował, pewnie zemdlała z przemęczenia.. Mieliśmy dobiec okrężną drogą do bazy. Byliśmy już niedaleko, więc doszedłem w kilka minut. Wyszedłem z lasu, kierując się w stronę tylnego wejścia do pokoju treningowego. Otworzyłem drzwi łokciem, zamykając je w ten sam sposób. Skierowałem się do pokoju dziewczyny. Otworzyłem je kluczem, znalezionym w kieszeni jej spodni i położyłem ją na łóżku. Przykryłem letnią kołdrą i postawiłem wodę na stoliku obok łóżka. Co się ze mną dzieje?! Muszę się odstresować, bo mi odwala! wyszedłem szybko zamykając cicho drzwi i wróciłem do pokoju.


Znowu to samo.. ten sam koszmar, codziennie. Ciemny pokój, mała lampka.. ale teraz coś się zmieniło. Zamiast tajemniczej nieznajomej, którą miałem zastrzelić, na krześle siedziała.. Brittany? Czemu ona... czemu ona tu siedzi? W sumie, teraz mi będzie łatwiej! Wziąłem pistolet do rąk i odpowiednio się ustawiłem celując prosto w głowę rudowłosej dziewczyny. Ale przed wystrzałem spojrzałem w jej oczy.. przepełnione strachem, duże, turkusowe oczy, patrzące na mnie z przerażeniem.. coś we mnie pękło, nie mogłem się ruszyć, nie mogłem wystrzelić.. rzuciłem pistoletem o ziemię, odwiązałem Brittany i .. obudziłem się.

KONIEC CZ.1

CZĘŚĆ 2


BRITTANY

Obudziłam się w sowim łóżku z wielkim bólem głowy. Próbowałam przypomnieć sobie co się stało, i mi się to udało... On mnie tu przyniósł.. zrobiło mi się ciepło na sercu i lekko się uśmiechnęłam. Na stoliku obok łóżka leżały moje ulubione naleśniki, sok pomarańczowy i tabletka na ból głowy! ..nie, on tego nie przyniósł.. chyba.. Dobra, koniec. Powoli wstałam i wzięłam tabletkę popitą łykiem soku. Zjadłam naleśnika ( były trzy, ale na Boga, kto tyle zje?!), i ubrałam się. Dzisiaj mam kolejny trening.. westchnęłam głęboko i zdecydowałam się na czarne, długie getry, czarną bokserkę odsłaniającą tatuaż na obojczyku i różowe conversy za kostkę, wiązane na około. Rude loki związałam w wysokiego ale luźnego kucyka. Umyłam zęby i przemyłam twarz wodą zmywając pozostałości po wczorajszym zmęczeniu. Zdecydowałam się na lekki, naturalny makijaż. Użyłam lekko brązującego kremu, podkładu pod oczy i podkreśliłam je tuszem. Zmyłam zdarte paznokcie i zostawiłam je w naturalnym kolorze. Psiknęłam się malinowymi perfumami i nałożyłam na usta błyszczyk o tym samym smaku. Wyszłam z łazienki odświeżona, głowa przestała mnie już boleć, na całe szczęście. Nie czułam się najlepiej, było mi słabo i kręciło mi się co chwilę w głowie ale nie dam Cztery takiej satysfakcji.. wzięłam swój mały plecak moro, z różowymi wszywkami mojej roboty. Włożyłam tam butelkę wody, środki przeciwbólowe i dwa batony na wszelki wypadek a także mój nieodłączny scyzoryk. Gotowa, spojrzałam w lustro i szeroko się uśmiechnęłam zadowolona z efektu godzinnych starań. Wyszłam z pokoju zamykając go na kluczyk, który włożyłam do plecaka. Skierowałam się do sali treningowej i czekałam na Cztery w środku, za ciężkimi drzwiami. Położyłam plecak obok wyjścia i podeszłam do worka treningowego. Najpierw ustawiłam odpowiednio nogi, następnie ręce. Okładałam pięściami worek treningowy w określonym rytmie i wpadłam w lekki trans. Po kilkudziesięciu uderzeniach zrobiło mi się słabo i oparłam się o worek. O mało co nie upadłam, ale na moje szczęście w tym momencie wpadł Cztery.. chwalić jego refleks! Szybko podbiegł i mnie złapał, dzięki czemu uniknęłam nieprzyjemnego spotkania z twardą i zimną podłogą. Patrzyliśmy sobie chwilę w oczy...
- Dzięki.. - szepnęłam oszołomiona prosto w jego oczy.
- ..następnym razem uważaj. - i znowu zniknął łagodny i troskliwy Cztery,  pojawił się ostry Pan Zmienny. Ech... wstałam i znów się zachwiałam, lecz na szczęście tego nie zauważył.
- Zaczniemy od karate. Pokaż co umiesz, amatorko - powiedział z zadziornym uśmiechem i ognikami w oczach. Oj, w pięty mu pójdzie.. stanęłam przed nim i zaczęłam mój pokaz. Zrobiłam piękny wykop z półobrotu, idealne salto podwójne, kilka uników i perfekcyjnych ciosów, a całość zakończyłam śrubą. Stanęłam przed nim, jakby nigdy nic.
- Czarny pas trzeciego stopnia - powiedziałam głęboko dumna z siebie.
- Czyli chociaż tego nie muszę cię uczyć.. - prychnął, choć w głębi duszy wiedziałam że jest pod wrażeniem więc wyszczerz nie schodził mi z twarzy i zaczęłam chichotać.
- No i czego się cieszysz? - zapytał i po chwili oboje staliśmy i się śmialiśmy z nie wiadomo czego. - Dobra, koniec, powaga. - chwila ciszy.. i znowu wybuch śmiechu. Dzisiaj miał fajny humor.. chyba.
- A co, śmiać się nie lubisz? - powiedziałam i oparłam się na jego ramionach, co nie było najlepszym rozwiązaniem. Natychmiast spoważniał i się spiął. Szybko się odsunął, zostawiając mnie z resztkami śmiechu na ustach, zdezorientowaną metr od siebie.
- Jak jeszcze raz mnie dotkniesz, przełożę cię przez kolano. - warknął. Po moim śmiechu nie zostało już nawet echo, a w oczy weszło przerażenie i zaskoczenie. O czym on mówi?
- Nie zrobisz tego - powiedziałam pewnie.
- Chcesz się założyć?
- O nie, nie jestem hazardzistką.. wiem że tego nie zrobisz, nie odważyłbyś się - powiedziałam i specjalnie przechodząc obok niego, prawie go dotykając.. lecz z tego zrezygnowałam.
- Zaczynamy? - powiedziałam biorąc do ręki łuk .
- Jasne.. ale najpierw mały sparing - powiedział z cwaniackim uśmiechem i zaczęliśmy walczyć. Niestety... on wygrał. I niestety, muszę sobie przyznać - należycie..
- Czego się cieszysz jak głupi do sera? Dawaj ten łuk. - syknęłam, a on jeszcze bardziej zaczął się śmiać. Po około godzinie ćwiczeń z łukiem miałam dość... byłam zmęczona i coraz gorzej się czułam. Ale też mam za wiele dumy żeby mu to powiedzieć, więc modliłam się w duchu żeby nie zemdleć.
- Idę po coś do picia, chcesz? - zapytał, co dziwne nawet.
- Em.. ta, wodę - uśmiechnęłam się i wyszedł. A ja głośno wypuściłam powietrze i zsunęłam się po ścianie. Śniadanie podeszło mi do gardła więc schowałam twarz pomiędzy kolana. "Ogarnij się, nie możesz dać mu tej satysfakcji, nie zobaczy cię w tym stanie... " krzyczała moja podświadomość, ale ciało jej nie słuchało. Głowa pękła mi od środka, żołądek tańczył breackdance, a moja twarz zapewne była koloru limonki.  Z wycieńczenia prawie nie czułam nóg.. dziwne, nie raz ćwiczyłam dłużej i ciężej i miałam tylko lekką zadyszkę. CO SIĘ DZIEJE?! Pytałam sama siebie..
- Brittany, nie było wody więc wziąłem ci...

CZTERY

Zaniemówiłem, jak zobaczyłem ją, całą pobladłą, siedzącą z głową pomiędzy kolanami... 
- Co ci jest? - syknąłem.
- Nic.. - odpowiedziała tak cicho i słabo, że nie moglem wytrzymać.. podbiegłem do niej i kucnąłem obok.
- Jadłaś coś dzisiaj? - spytałem łagodniej, a ona spuściła pobladłe oczy.
- Naleśnika... połowę..
- Ech.. napij się. Nie było wody, więc wziąłem ci sok pomarańczowy. Napij się i weź to. - powiedziałem, podałem jej szklankę i dałem tabletkę. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem ale widząc moje spojrzenie wzięła pigułkę i ją połknęła. - Za kilka minut powinno ci minąć. Ale i tak to koniec na dzisiaj - powiedziałem ostro i wyszedłem. Czemu ja się martwię o tą gówniarę?! Ja ją mam tylko szkolić!
- Seville, do gabinetu. Natychmiast! - usłyszałem ze słuchawki w moim uchu i skierowałem się na lewo. Otworzyłem ciężkie drzwi z łatwością i wszedłem do środka.
- Co chcesz Luke? - spytałem zatrzaskując żelazne drzwi i siadając na czarnej, skórzanej kanapie. Pomieszczenie było położone pod ziemią, jak cały obiekt, więc rozjaśniało je tylko zbyt jasne światło jarzeniówki. Podłoga wyłożona czarną wykładziną idealnie pasowała do szaro - zielonych ścian. Przed kanapą stało dębowe biurko, za którym siedział wysoki, młody mężczyzna, Luke. Był to szef całego obiektu. Miał krótko przystrzyżone ciemne włosy, ciemne oczy. Był umięśniony oraz wysportowany.
- Jak trening? - zapytał krótko.
- Dobrze, idzie jej coraz lepiej. Jest naprawdę szybka i wytrzymała, przyda nam się.
- O tym decyduję ja - warknął - masz jeszcze tydzień, potem przejmuję ją ja, i jeśli stwierdzę że się nie nadaje to sam wybierzesz sposób jej egzekucji.
- W tydzień mam z niej zrobić maszynę do zabijania?! Nie!
- Tak.
- Nie, jej psychika nie da zmienić się tak diametralnie w tydzień. Ma bardzo silny charakter.
- Miesiąc i ani dnia dłużej. Ale jeśli nie.. - nie dokończył celowo, a ja  kiwnąłem głową. Jak ja mam to zrobić?! Szczerze, to ja nie chcę robić z niej takiego potwora jak ja ale nie mam wyjścia.. opuściłem pomieszczenie i skierowałem się do pokoju rekrutki. Żarty się skończyły.
- Po obiedzie stoisz gotowa przed wyjściem. - rzuciłem w jej stronę i wróciłem do mojego pokoju.

BRITTANY

- To jest taki burak że ja nie mogę! - z taką pieśnią na ustach weszłam do pokoju mojej najlepszej przyjaciółki - Leyli.
- Ale że co on znowu robi? To ciacho nie może być aż takie złe... - przygryzła wargę a ja walnęłam ją zieloną poduszką.
- Ogranij się kobieto! - obie się zaśmiałyśmy. Siedziałyśmy właśnie na pomarańczowej kanapie po środku pomieszczenia, którą dopełniały jasnozielone poduszki. Jej pokój miał jasne, pomarańczowe ściany i drewnianą podłogę. Pod jedną ścianą, z białymi wzorami stało białe łóżko pokryte ledwo pomarańczową pościelą z zielonymi naszywkami. Obok łóżka stała pusta elżanka. Na przeciwległej stanie wisiało kilka naszych wspólnych zdjęć w jasnozielonych ramkach. Na rogu stało biurko z laptopem, pokrytym zielono-pomarańczowymi napisami i wzrokami. W kolejnym rogu, trzy kroki od łóżka stała beżowa toaletka. Wielkie lustro otaczały śliczne, żółte żarówki. Nad nim, wysiały lampki choinkowe ułożone w napis "Leyla" . Obok łóżka, po drugiej stronie od sufitu spadały lampki, motylki. Ale wracając do toaletki, widniało na niej tysiące lakierów do paznokci, kosmetyczki z których wszystko się wylewało, niezliczona ilość perfum i błyszczyków. Przy ścianie obok drzwi stała wielka, beżowa szafa w białe wzorki. Całość pokoju dopełniał śliczny, biało-zielony dywan. Na ścianie z półkami na książki, które swoją drogą były całe zapełnione właśnie książkami, czasopismami i gazetami, były również białe drzwi, prowadzące do wielkiej ślicznej łazienki. Pomieszczenie było bardzo przestronne i przytulne.
- Dobra, chodźmy na ten obiad - powiedziałam i wyszłyśmy z pokoju. Leyla zamknęła go na klucz, który schowała do tylnej kieszeni swoich obcisłych, czarnych dżinsów. Do nich, dobrała cudowną, pomarańczową bluzkę podkreślącą jej talię. Bardzo dobrym wyborem było zostawienie długich blond loków rozpuszczonych, przez co cześć z nich ślicznie ułożyła jej się na klatce piersiowej, a reszta opadła na plecy. Niebieskie oczy miała podkreślone tuszem do rzęs i ulubioną, czarną kredką. Usta pomalowała na krwisto czerwony kolor i pokryła je lekką warstwą nabłyszczającą waniliowego błyszczyku. Po drodze jeszcze na chwilę wstąpiłyśmy do mnie, gdzie przebrałam się w również obcisłe czarne spodnie i białą bluzkę z falbankami. Włosy pozostawiłam rozpuszczone i ułożyły mi się dokładnie tak jak mojej przyjaciółce czekającej na mnie na kanapie. Makijażu nie poprawiałam, ponieważ nie widziałam tej potrzeby. Tusz mi się nie rozmazał, eye-liner również. Pomalowałam tylko usta na czerwono i nabłyszczyłam malinowym błyszczykiem. Psiknęłam się jeszcze perfumami o tym samym zapachu i byłyśmy gotowe. Zamknęłam pokój na klucz i wtedy się zorientowałam, że założyłyśmy te same buty - białe, zgrabne sandałki ze zwisającymi pierwszymi literami naszych imion przy zapięciu.
- Hm... wyglądamy jak bliźniaczki - zaśmiałam się i ruszyłyśmy pod ramię na stołówkę.




No... i jak, może być? Wstawiłam tutaj obie części, choć pierwsza jest już na blogu ale dość dawno wstawiona :D Trzecią mam nadzieję napisać szybciej, niż ostatnio chociaż nic nie obiecuję XD  Mam nadzieję że Wiki mnie nie zabiję że to wstawiłam... i tak chciała fanfick tutuaj, to ma, Wiki, nie zabijaj! Bo ci zniczem przypitolę ;D no, i jak to czytasz.. to ci mówię że tęsknię i nadal czekam, nie tracimy nadziei! Prawda?